Mamy to! Recenzja piwa Żywiec Sesyjne IPA już gotowa. Zapraszamy do lektury

piwnynocnik.pl blog o piwie
Piwo Żywiec Sesyjne IPA trafiło już do sklepów! Na wieczór z Ligą Mistrzów zaplanowaliśmy więc degustację właśnie tego premierowego trunku. Jako jedni z pierwszych opowiemy Wam co sobą reprezentuje, czy zasługuje na uwagę i wreszcie jak wypada na tle piwa Książece IPA. Wszystkie szczegóły znajdziecie już w samej recenzji, która rozpocznie się za trzy, dwie, jedną sekundę...

Butelka została już odpowiednio schłodzona, co sygnalizuje nam wskaźnik umieszczony na etykiecie. Przygotowujemy się więc do zdjęcia złotego kapsla oznaczonego literą „Ż”, rzucając raz jeszcze okiem na etykietę w ładnej „morskiej” barwie, którą docenialiśmy na Piwnym Nocniku w aktualności z 23 lutego, zapowiadającej pojawienie się piwa na rynku. No dobrze, ale o czym twórcy wspominają w treści? Sesyjność. To może być słowo klucz. Ma być stosunkowo lekko, co sugeruje ekstrakt na poziomie 12 Plato i 5-procentowy alkohol. Jeśli chodzi o słody, to na pierwszym miejscu wymieniony został pszeniczny. Zaraz za nim uplasowano słód jęczmienny i informację o zastosowaniu ekstraktu z chmielu i samego chmielu. Teorię mamy za sobą. Czas na praktykę.

Żywiec Sesyjne IPA ląduje w naszym szkle, choć nie ukrywamy, że z powodu dającej o sobie znać gigantycznej ciekawości, powąchaliśmy zawartość butelki tuż po odkapslowaniu. I co? I uderzył w nas delikatny acz typowy i co ważne szlachetny cytrusowy aromat znany z piw utrzymanych w stylu India Pale Ale. Poczekajcie jednak, bo to jeszcze nie koniec. Zapach ten (już w szkle) towarzyszył nam przez jakieś kilkadziesiąt sekund. Niestety uległ ulotnieniu dając pierwszeństwo naprawdę zamglonym cytrusom i kwiatowym podmuchom, które trzeba raczej uznać za nudnawe i pozbawione szlachetności. A pszenica? Wydobyliśmy ją w postaci rozmytych bananów poprzez dynamiczne zamieszanie piwem przy jednoczesnym zakryciu szkła dłonią. To jednak nuta bardzo delikatna i dobrze ukryta, mająca niewielki udział podczas degustacji. Panie i Panowie za mało!

Naszym zdaniem twórcy sprytnie do literek IPA dodali słowo „Sesyjne” powodując, że jakiekolwiek braki można będzie usprawiedliwić tekstem typu – „no dobra, ale to piwo sesyjne, lekkie, nie zetnie Cię z nóg goryczka, smak czy aromat. Pogódź się z tym”. My jednak nie do końca się z tym pogodzić możemy, bo mamy w głowach degustacje innych sesyjnych projektów, które przez całą degustację trzymały równy i co ważne atrakcyjny poziom. Ponadto nie wyobrażamy sobie sytuacji ukrywania niedociągnięć pod banderą sesyjności. Usłyszeć o totalnie wyimaginowanej hybrydzie jak na przykład Sesyjna Imperialna IPA nie chcielibyście chyba nawet we śnie po grubej degustacji gdzieś na festiwalu.

Wróćmy jednak do poważnego tonu i zadajmy sobie pytanie, czy tak skonstruowana praca nut zapachowych bawi nas od początku do końca? Odpowiedź brzmi – nie. Nie zadziałał tu znany mechanizm polegający na zrobieniu dobrego pierwszego wrażenia. Kilkadziesiąt sekund przyjemności to zdecydowanie za mało, a zastępujące ją mniej szlachetne nuty po prostu rozczarowują. Degustacja wciąż jednak trwa. Sami nie wiemy co jeszcze się wydarzy.

Do wyglądu premierowego Żywca świadomie nie odnosiliśmy się na początku. Piwo nie jest z tych umiejętnie wprowadzających odbiorcę na scenę głównego spektaklu. No chyba, że wystarczy nam do szczęścia wysoka piana, która z gracją zmniejsza się do rozmiarów bliskich pięciu milimetrom. Słomkowa przejrzysta barwa też nie jest w stanie zmusić naszych umysłów do szukania licznych przymiotników mogących ją pięknie określić. Raczej mamy w tym elemencie do czynienia z klasyką bez historii, choć na uwagę zasługuje fakt, że niska piana towarzyszy nam podczas degustacji bardzo długo. A czy historia rozkręci się gdy tylko przejdziemy do smaku?

Odpowiedzi jesteście zapewne ciekawi tak samo jak my, dlatego zanurzamy się w szkle i wreszcie mamy to za sobą... Ale co dalej? Jak to określić? Chwila zastanowienia była w tym przypadku konieczna. Słowa nie przyszły nam do głowy tak szybko, jak mogłoby się wydawać. Wykonujemy więc jeszcze kilka podejść, by wyłapać wszystko, co tylko możliwe. Nie ma „tego” jednak zbyt wiele. Znów usprawiedliwienia powinniśmy szukać w sesyjności? Niekoniecznie. Prawda jest jednak taka, że gdyby nie ta magiczna sesyjność na etykiecie, moglibyśmy teraz pisać o totalnym blamażu, a tymczasem parę słów o tej lekkości…

Lekkości, której towarzyszy zwyczajność. Nie ma tu spektakularnej historii. Jest za to stosunkowo wysoka wodnistość i niewyrazisty smak, który rzecz jasna nie kwalifikuje się do kategorii szlachetnych. Posmak w ustach też jakiś pozostaje, ale znów bardzo delikatny i maksymalnie przeciętny. Krok po kroku dochodzimy do wniosku, że Żywiec Sesyjne IPA to trunek, w przypadku którego słowo „degustacja” nie jest tym, które mogłoby zaprzyjaźnić się z tym piwem na dłużej. Żywiec zbudował go po to, by dotrzeć do bardzo szerokiego grona odbiorców i jednocześnie nie odstraszyć wyrazistością niekoniecznie towarzyszącą Januszowi podczas kilku minut z lagerem. Sesyjne IPA to trunek, którego można się napić chociażby podczas grilla, czy innego wypadu w plener. Czujecie to? Tak chyba zostało to zaplanowane.

Niestety braki, które opisaliśmy są wciąż brakami i nie ma tu żadnych usprawiedliwień typu: że to sesja, że lekkość, że dla Januszy albo że za parę złotych cudów nie da się ukręcić. A co z goryczką? No właśnie. Co z nią? Jeśli jeszcze o niej nie wspomnieliśmy to znaczy, że jest znikoma. Tyle…

Podsumowując każdy z powyższych akapitów stwierdzić wypada, że Żywiec Sesyjne IPA to bardzo lekkie, mało charakterystyczne piwo, które dzięki słowu „sesyjne” zamazuje przynajmniej część braków, które ujawniły się podczas degustacji. Tak jak wspominaliśmy namaszczenie piwa sesyjnością jest naszym zdaniem świadomym zabiegiem twórców, którzy prawdopodobnie chcą trafić do szerokiego grona odbiorców, wśród których znajdują się wierni fani klasycznego złotego trunku. Nie ma tu żadnych wyraźnych momentów, a szkoda, bo pierwsze kilkadziesiąt sekund rokowało naprawdę dobrze. Nie ulega jednak wątpliwości, że piwo nie kwalifikuje się do nakarmienia czekającego w blokach startowych Piwnego Nocnika, który liczył na wydarzenia zbliżone do tych z degustacji piwa Książęce IPA... Jest po prostu przeciętnie i bez historii, którą można raz na rok przeczytać.

PS.

Obiecaliśmy jeszcze, że porównamy krótko Żywiec Sesyjne IPA z piwem Książęce IPA, które też jakiś czas temu trafiło na rynek i o którym szerzej możecie przeczytać w naszej recenzji (Książęce IPA). Na typowy pojedynek ringowy będziecie musieli chwilę poczekać, ale już teraz możemy wskazać faworyta, którym bez dwóch zdań jest produkt Żywca. Spokojnie można stwierdzić, że piwa te dzieli przynajmniej półtorej klasy. Co ciekawe, Książęce IPA też miało całkiem niezły początek, gdy do gry ruszyły cytrusy i ananas. Ciąg dalszy pozostawiał jednak wiele do życzenia. Przypomnijmy, że w projekcie Książęce IPA w aromacie przed szereg wybiegły później kwiaty i sztuczne perfumy, które przygasiły wyczuwalne na początku przyjemniejsze nuty. Jeśli chodzi o smak to w przypadku Książęcego piwa czerpano garściami z lagera. W rezultacie trunek pozbawiony został cech charakteru zniechęcając do ponownego sięgania po szkło.
W przypadku Sesyjnego piwa od Żywca wszystkie elementy składające się na całość są raczej przygaszone i niewyraziste, ale nie budzą żadnego wstrętu. Jasne – nie jest to piwo wybitne, ale też nie kwalifikuje się do wylania. Przekładając to na język prosty Żywiec Sesyjne IPA to hybryda lagera na sterydach z pozbawionym szlachetności i wielu cech charakterystycznych stylem India Pale Ale.

Więcej informacji na temat Książęcego IPA znajdziecie w naszej recenzji. Być może łatwiej będzie Wam skonfrontować ze sobą oba przywoływane dziś do tablicy piwa. Tymczasem myślimy już o ringowym pojedynku, w którym doszłoby już do bezpośredniej konfrontacji Zostańcie z nami. 

Komentarze