Kilka dni temu
obiecywaliśmy, że na Piwnym Nocniku zrecenzujemy dla Was piwo Komes
Belgian IPA reprezentujące barwy Browaru Fortuna. Jednak zanim ten
mocarz wylądował w naszych szkłach, wskoczył najpierw do koszyka,
gdzie dość chętnie pozował do zdjęć. W jakiej roli wypadł
lepiej - pozującego czy degustowanego? Nie ma co marudzić. Bierzemy
się do pisania.
8% alkoholu to nie
przelewki. Jeśli śledzicie nasze recenzje to wiecie, że w wielu
przypadkach taka ilość procentów potrafi być przez twórców
genialnie ukryta. W przypadku Komes Belgian IPA problemu ze
zlokalizowaniem jego mocy nie mieliśmy ani przez moment. Już
pierwsze zanurzenie w szkle wyraźnie dało nam znać, że nikt nie
zamierzał tu niczego ukrywać. W dodatku solidna porcja alkoholu
dość ochoczo zagościła na naszym podniebieniu. Jak się jej
pozbyć? Sięgnąć po kolejny łyk i tak na okrągło. Nie
zgadniecie z czym jeszcze przyszło nam walczyć. Słuchajcie - to
poziom nagazowania, który przebił dość sporo napojów i wód
mineralnych. Trunek w ustach dosłownie się pieni, co przez moment
było nawet zabawne. Najlepiej wyglądało to jednak w szkle, w
którym złocisty Komes musował niczym szampan.
Zapewne interesuje Was
wszystko, co związane z aromatem. W takim razie musicie zdać sobie
sprawę, że ten pozbawiony jest niestety szlachetności. Nie
dostrzegamy dopieszczonych nut. Atakują nas raczej nachalne podmuchy
słodowe i karmelowe. Troszeczkę poprawności wnoszą wychodzące
momentami kwiaty. Po delikatnym ogrzaniu do akcji bardzo konkretnie
włącza się pszenica, która nie ukrywajmy - mogłaby pracować
zdecydowanie lepiej technicznie. W rzeczywistości jest po prostu
przeciętnie, a poziom wybitny zdaje się być poza zasięgiem
degustowanego Komesa.
Warto jednak docenić
jego stosunkowo wysoką gęstość. Również ekstrakt na poziomie 17
BLG stara się ciągnąć trunek ku górze, jednak maksimum
możliwości czy to piwa, czy człowieka lub samochodu umiejscowione
jest w przeróżnych miejscach na skali. I tak dla przykładu Fiat
126p nie wyprzedzi na długiej prostej Lamborghini Gallardo, a Komes
Belgian IPA nie przeskoczy poprzeczki postawionej przez szereg innych
reprezentantów tego stylu. No chyba, że przed wyścigiem zalejemy
faworyta wodą zamiast paliwem, a w przypadku piwa rozcieńczymy
stojącego obok konkurenta.
Podsumowując powyższe
szczerze stwierdzić musimy, że Komes Belgian IPA miał podczas
degustacji lepsze i niestety gorsze momenty. Zdecydowanie nie jest to
piwo, które potrafiłoby zachwycić odbiorcę. Szybciej zdąży
rozczarować, przez co pozbawi się szansy na uzyskanie choć
przeciętnej noty będącej w tym przypadku maksymalną do
osiągnięcia. Bylibyśmy jednak niesprawiedliwi nie wskazując Wam
powyżej kilku poprawnie prezentujących się elementów na jakie
natknęliśmy się podczas degustacji. Biorąc pod uwagę całokształt
dobrze dopasowanym określeniem wydaje się być użyte przez nas
kilkakrotnie słowo „przeciętne”. Możliwość dopisku w postaci
słów „poniżej/powyżej” pozostawiamy Wam.
Komentarze
Prześlij komentarz