Co nam zaoferuje Hop Daddy od Browaru Deer Bear? Czy marakuja zawładnie całym trunkiem? Przekonajcie się z nami!
Dziś recenzujemy również Hop
Daddy – piwo w stylu Passionfruit Raw New England IPA
reprezentujące barwy Browaru Dear Bear. Było ciekawie, dość
różnorodnie, a momentami nawet nietypowo. W rezultacie jest nam
troszeczkę trudno scharakteryzować degustowany produkt. Spróbujemy
jednak wyzwaniu sprostać. A jakie będą efekty? Sprawdźcie sami.
Marakuja wśród dodatków
to ostatnio bardzo często wybierany kierunek przez polskich twórców.
Nadaje ona niezwykłego aromatu, dużo pracy wykonuje też w smaku. W
przypadku Hop Daddy nie jest jednak tak, że owoc ten kradnie show i
nie daje dojść do głosu pozostałej treści. Jest nieco inaczej.
Marakuja wspiera chociażby inne wyczuwalne w trunku owoce tropikalne.
Prawidłowo doprawia też chociażby kwaskową nutę cytrusową.
Rezultatem z jakim mamy do czynienia jest nietypowy smak (plus
aromat), który powstał w wyniku połączenia wszystkich elementów
w jedną całość. Niby wydaje się to proste, ale tak nie jest. Do
osiągnięcia właśnie takiego – zadowalającego rezultatu
niezbędna jest równowaga, którą jak najbardziej udało się tu
zachować. Browar Deer Bear wydaje się w tej kwestii iść cały
czas do przodu, odrabiając lekcje i poprawiając błędy.
Hop Daddy jest dość
dobrze rozbudowany. Sugeruje to też masa misia figurującego na
etykiecie. Może to nadinterpretacja, a może świadoma praca zespołu
i grafika. Tego nie wiemy…. Mamy jednak wiedzę na temat tego, co
czujemy w smaku. Na pewno nie można obojętnie przejść przez atak
owoców tropikalnych, bo po prostu – jest konkretny. Przywoływana
już wcześniej marakuja sprawia z kolei wrażenie przejrzałej
powodując, że dość różnorodnie interpretujemy docierające do
nas atrakcje. Przy okazji poznajemy też goryczkę, która do
najniższych nie należy. Początkowo wydaje nam się, że grosikiem
wspierają ją płatki owsiane (posmak). Po podniesieniu temperatury
bez wątpienia rządzi już nią wyłącznie pomelo i grejpfrut.
Pszeniczność? Można byłoby pokusić się o stwierdzenie, że jest
tu też nuta charakterystyczna dla piw reprezentujących ten styl.
Czy to znów efekt umiejętności twórców? A może nuta generowana
przez przejrzałą marakuję? Nie do końca wiemy, być może z
pszenicznością poszliśmy zbyt odważnie, ale to też jest w tym
trunku fajne – że nie jest oczywisty.
Zbliżamy się do końca.
Nie da się ukryć, że omawiane piwo wyszło załodze Deer Bear
naprawdę dobrze – w smaku i aromacie. Jeśli dodamy do tego
imponujący soczysty wygląd kreowany przez zmętnienie, żółtą
przykuwającą wzrok barwę i niziutką, acz utrzymującą się długo
pianę, to uzyskamy torpedę o całkiem niezłej sile rażenia.
Spróbujcie. Rozczarowania nie zaznacie.
Komentarze
Prześlij komentarz